Felieton Ratownika: Byłem na wczasach. Nie żebym się chwalił albo tylko trochę, zaliczyłem regularne wczasy nad morzem. By było ciekawiej i przede wszystkim cieplej nie nad morzem polskim tylko bardziej południowo - europejskim.
Bałtyckie wybrzeże zaliczyłem kilka lat temu i zbyt prędko nie wrócę. Z kilku powodów:
- pogody - jaka jest każdy widzi. Wiąże się to z temperaturą wody bardziej przyjazną dla klubów morsa niż dla przeciętnych zjadaczy chleba,
- kosztów - horrendalnie wysokich. Ja wiem, że trzeba się za te pieniądze utrzymać po sezonie ale od Szczecina po Gdańsk odbywa się totalne łupienie turystów. Pewnie dla Szwedów czy Niemców to betka ale przeciętny Kowalski z trudem znosi taki drenaż kieszeni,
- panującej, szeroko rozumianej atmosfery - nie tylko w znaczeniu powietrza przesiąkniętego smażoną pangą udającą filet z dorsza. Na ten element składa się również tzw. parawaning. Co ludzi opętało by zajmować po pół hektara plaży na rodzinę? Nie wiem.
Mógłbym tak długo ale po co. Subiektywnie oceniając - polskie morze nie dla mnie.
Szybkie sprawdzenie ofert w internetach i jest! All inclusive nad samiutkim morzem parę godzin lotu od Polski. Trochę poczytałem o kraju, do którego się wybieram, obejrzałem telewizję. Głównie pod kątem czy będzie możliwość kąpieli pomiędzy pontonami pełnymi uchodźców (wersja dla miłośników opozycji totalnej), nielegalnych emigrantów (wersja dla wielbicieli PiS)? - niepotrzebne skreślić. Spoko Maroko - jak powiedział załogant kajaka do funkcjonariusza straży przybrzeżnej pytany o kraj, z którego płyną - wszelkie zdobyte informacje potwierdziły, że problemu nie ma. Nikt również w tym kraju nie używa ciężarówek do rozjeżdżania turystów. Tak wiec wczasy - można by rzec - zupełnie wypoczynkowe bez elementów survivalu i partyzantki miejskiej.
Po przybyciu na miejsce robiłem to co robi się na wczasach wypoczynkowych. Pędziłem pasożytnicze życie w formule 'all inclusive' - nie żebym się ponownie chwalił. Czyli jadłem, piłem, trochę zwiedzałem i smażyłem się na plaży - osobliwie pozbawionej parawanów, choć rodaków moc wokół. Momentami to juz nawet nudno było (nawet zacząłem żałować, że nie wybrałem jakiegoś kraju z darmowymi atrakcjami do obejrzenia typu pościg motorówki policyjnej za dwunastowiosłowym pontonem).Tak więc zająłem się obserwacją naszych współplemieńców, którzy z ziemi polskiej do obcej polecieli zaznać, tak jak i ja, wypoczynku.
W wyniku obserwacji owych - wzorem Karola Linneusza - dokonałem klasyfikacji turystów (tu taka drobna uwaga, że poszczególne gatunki turystów często zamieniają się rolami i jeden rodzaj przechodzi w inny lub nabiera tylko niektórych cech przyporządkowanych do danej grupy) i żeby nie było - sam pewne fazy gatunkowości zaliczyłem:
1. Typ pierwszy - małż
- charakterystyczną cecha małża jest praktycznie osiadły tryb życia. Czyli - wykupiłem all inclusive, jest na miejscu basen, jest żarcie oraz moc napitków no to co sie będę poza teren hotelu ruszał. Małże bytują wokół hotelowego basenu, w restauracji oraz przy barze hotelowym, gdzie czasami osiągają stadium ryby piły. Często małże mają z sobą małe małżeczki, które w odróżnieniu od opiekunów bywają nadaktywne, a swoją energię wytracają biegając, wrzeszcząc, wpadając do basenu i generalnie powodując moc zamieszania oraz palpitacje serca u ratownika (tzn. nie u mnie tylko takiego zatrudnionego przy basenie)
2. Typ drugi - ryba piła (skoro i tak wywołałem temat)
- jak sama nazwa wskazuje ryba piła robi to co lubi najbardziej czyli pije. Zawsze obecna w hotelowym barze. Koszmar barmanów - 'nooo boooo fffie pan łol eksklsifff mam tooo dej mi pan takiego drinka co se go umyśliłem: cola, rum, wódka, otrobinee lodu i jeeszcze wódka, i jeszcze może rumu odrobinę'. Barman ni chu chu nie kuma po polsku ale lata doświadczeń robią swoje i przygotowuje jakąś lux torpedę co każdego poza Polakiem (ewentualnie Rosjaninem) powaliła by w trzydzieści sekund. Ryba piła ma cykl życiowy dostosowany do godzin pracy baru. czyli wstaje o 10.00 - na początek bierze piwo i jest aktywna do 24.00 - kiedy to wchłania wszystko co ma alkohol w składzie. Wieczorem dobrze słychać żerujące ryby piły (lubią skupiać sie w ławice) po charakterystycznych odgłosach ( w tym sezonie było to 'przez twe oczy, twe oczy zielooooneee oooszaaalaaałeeeem!')
3. Typ trzeci - ryba latająca
- ryba latająca występuje najczęściej w dwóch podgatunkach. Podgatunek pierwszy czyli ryba latająca po sklepach i targowiskach okolicznych. Samica owej ryby najczęściej posiada na podorędziu samca, który robi za szerpę w drodze powrotnej do hotelu. Osobnik ten spocony cały niesie torby, reklamówki i torebki wypełnione dobrami konsumpcyjnymi, lokalnymi pamiątkami (made in China) i różnym badziewiem oferowanym przez usłużnych tubylców. Co ciekawe widziałem ryby latające tej odmiany powtarzające ten rytuał przez cały okres pobytu. Jak oni to później wnieśli do samolotu nie wiem. Może paczki na poczcie nadawali.
Druga odmiana to ryba latająca typu zwiedzacz - tu częściej można spotkać osoby samotne. Zwiedzacz ma na wyposażeniu co najmniej jeden aparat fotograficzny, kilka map i przewodników po okolicy. Wstaje rano i znika we mgle unoszącej się z nad morza. Wraca wieczorem z wypiekami na twarzy i opowiada co zobaczył, gdzie był, co jeszcze musi zaliczyć. Latający zwiedzacz jest często trudny do obserwacji bo praktycznie go nie ma w okolicach hotelu. Penetruje jaskinie, ogląda zabytki, zawsze w ruchu. Zwiedzacz jest ryba pożyteczną bowiem najczęściej jest kopalnią informacji na temat okolicy. Jednakże uwaga! Jeżeli wykażesz zbyt wielkie zainteresowanie opowiadaniami może on spróbować włączyć cię w skład następnej wyprawy, a zwiedzacze cechuje kondycja zbliżona do kondycji Aleksandra Doby lub Justyny Kowalczyk. Pójdziesz lub pojedziesz ze zwiedzaczem - zakwasy gwarantowane.
4. Na koniec - ryba smażona
- masowo występuje w ławicach na nadmorskim piasku. Mimo, że już wygląda jak przypalona frytka - Słońca nigdy za mało. Osobniki tego gatunku każdą chwilę spędzają opalając się. Jakby można było honorowo oddawać witaminę D, to byliby to pierwsi kandydaci. Żeby to jeszcze blade przyjechało, nie - najczęściej na wakacje gatunek ten juz przyjeżdża zdrowo (albo niezdrowo) opalony. W myśl zasady - idę do solarium bo jak ja się taka biała (biały) na plaży pokażę. W ławicy dominującym zachowaniem jest wzajemna, dyskretna obserwacja celem porównania pod kątem stopnia spalenizny - jakby przypadkiem na plaży pojawił się nieumyty górnik dołowy z miejsca miałby zapewniony szacun.
Kończąc tą subiektywną klasyfikację:
- wsiadłem do samolotu, zasnąłem. Budzą mnie brawa współpasażerów - znaczy wylądowaliśmy. Nawiasem mówiąc to też ciekawy zwyczaj. szkoda, że nie przyjął się szerzej, na przykład w busach lub tramwajach. O ile byłoby fajniej i weselej jakby pasażerowie klaskali na każdym przystanku albo przynajmniej na kończącym trasę. Zresztą uważam, że stopień trudności w prowadzeniu niektórych środków komunikacji publicznej - biorąc pod uwagę stan dróg, zachowanie się innych współuczestników ruchu drogowego oraz stan techniczny pojazdów - jest o niebo wyższy niż pilotowanie jakiegoś tam samolotu pasażerskiego. Wychodzę z lotniska na miasto a wokół mało kto się uśmiecha, ludzie patrzą na siebie krzywo - odetchnąłem z ulgą - wiem, że jestem w Polsce.
Zobacz również:
Komentarze (2)