Rozmowa z dr Rafałem Matyją – politologiem, wykładowcą Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, byłym pracownikiem WSB-NLU w Nowym Sączu.
- Kiedy patrzy Pan na sądeckie wyniki wyborów parlamentarnych, to ma Pan ochotę powiedzieć, że nie ma tu co komentować, bo ten wynik był do przewidzenia?
- Na pewno nie mogę powiedzieć, że nie wydarzyło się nic niespodziewanego. Jeden mandat stracony przez Platformę wziął PiS i to zaskoczeniem nie jest, ale drugi mandat po PO wziął Kukiz i to już jest zaskoczenie nie tylko w tym regionie. Zakładałem osiem mandatów dla PiS i dwa dla PO. Reszta jest niespodzianką.
- Senator Stanisław Kogut w którymś z przedwyborczych wywiadów też zakładał, że PiS będzie miał osiem mandatów. Jest takim wytrawnym analitykiem, czy trafił jak w totolotku?
- Procedura jest bardzo prosta. Ostatni wynik koryguje się o aktualną proporcję poparcia. Wynikało z tego, że w Nowym Sączu będzie osiem do dwóch. Ale wtedy jeszcze notowania Kukiza nie wskazywały, że to kandydatce z jego listy przypadnie mandat.
- Ale największym przegranym jest PO, która straciła dwa mandaty.
- Tak. Istotne jest to, że stracili drugi mandat w podhalańskiej części okręgu. Platforma mogła mieć tutaj znacznie większe poparcie. To była partia, która w swej dawnej, konserwatywnej wersji mogła przyciągać wizją partii liberalnej, stawiania na przedsiębiorczość.
- Lista PO była słaba? Pomiędzy miejscem 11. a 19. łączna suma głosów wynosi tyle, ile rok temu jeden przeciętny kandydat PO zbierał w wyborach do Sejmiku.
- Są tego dwie przyczyny. Jedna to bardzo głęboka niepopularność Platformy. Na ludzi się chętniej głosuje, jeżeli partia jest do przyjęcia. Gdyby tak było z PO w regionie sądeckim, to jej wynik byłby zupełnie inny. Stało się coś ważnego w ostatnim roku, ponieważ PO bardzo dużo traci. Postrzeganie Platformy, jako partii nietroszczącej się o ludzi i jako partii, która popiera rozwiązania sprzeczne z tym, czego chce Kościół, są to dwie główne przyczyny, które fundują jej porażkę na Sądecczyźnie. Gdyby partia była lewicowa, może jakoś obroniłaby się. Pamiętamy, jak w sprawach obyczajowych łagodny był kiedyś poseł Kazimierz Sas. Tutaj nie ma już na to miejsca.
- Liderzy Platformy przekonywali w kampanii, że partia dużo zrobiła dla Sądecczyzny.
- Ale ja mam wrażenie, że w wyborach parlamentarnych czyli ogólnopolskich dużo ludzi głosuje według tego, co kto w ogóle robi dla Polski. Dopiero głosując na partię, która wydaje mu się słuszna, w drugiej kolejności kieruje się tym, co kto zrobił dla powiatu albo gminy. Ludzie nie patrzą już tylko lokalnie. Gdyby tak było, to PSL miałby lepsze wyniki. Nie oznacza to jednak, że środowisko lokalne nie gra tu roli. Po prostu Platforma konsekwentnie od dawna traciła w tym regionie głosy.
- A do kogo kieruje swoją ofertę wyborczą na Sądecczyźnie PSL? To nadal partia chłopska?
- PSL przestał być już partią klasową. Na wsi, zwłaszcza konserwatywnej, PiS - a nawet partia Kukiza – są bardziej popularne. PSL jest partią klientelistyczną - to znaczy gromadzi wokół sobie ludzi, którym obiecuje pewne udogodnienia. I tak buduje swoją siłę w całej Polsce. To zadziałało jeszcze w wyborach samorządowych, ale tutaj już nie. Na Sądecczyźnie w 2011 r. lista PSL była bardzo słaba. Większość funkcji lokalnych PSL-u przejął PiS jak również układy, które szukały dobrego kontaktu.
- Komitet Kukiza zdobył w naszym okręgu 24 tys. głosów, a na pierwszym miejscu znalazła się 26-latka z Kobylanki, która otrzymała 8115 głosów i wywalczyła mandat.
- I tu akurat nie ma nic dziwnego. I z Nowoczesnej, i z partii Kukiza wchodziły jedynki. To jest reguła. To samo było cztery lata temu z listą Palikota. Jeśli wyborca głosuje na kogoś, kogo zna ze swojego powiatu, to te głosy są poza regułą. Jednak skąd wyborca ma znać ludzi z list Kukiza i Nowoczesnej, skoro nie są obecni w telewizji i nie ma ich też w strukturach lokalnych? Jedynka na liście dawała w takiej sytuacji miejsce w Sejmie. W młodym pokoleniu jest sporo politycznych talentów, które w ogóle nie miały żadnej szansy. Obserwowałem panią Dorotę Budacz z Partii Razem, która była bardzo aktywna w Nowym Sączu. Wiele razy narzekaliśmy na mizerię sądeckiej polityki, ale teraz pojawiło się coś optymistycznego. Tak podchodzę do tych nowych partii. Zaostrza się wojna pokoleń. Ścierają się ze sobą wyże demograficzne. Pokolenie 20, i 30-latków nie było dotychczas w Nowym Sączu brane pod uwagę.
- Kiedyś mocno zwracał Pan uwagę na brak wymiany pokoleń w polityce i życiu publicznym.
- I w Nowym Sączu jeszcze bardziej widać ten brak zmiany pokoleniowej niż w Warszawie czy Krakowie. Tutaj ta blokada pokoleniowa była bardzo wyraźna. Byli zdolni ludzie, którzy nie mogli nic zrobić, nie mogli przebić się do publicznego obiegu. To jest trend ogólnopolski. Optymistyczny jest natomiast fakt, że pojawiają się młodzi ludzie, którzy nie są znani tylko z tego, że noszą za kimś teczkę. A takie kariery dominują w PiS-ie i Platformie.
- W następnych wyborach samorządowych młoda fala zmiecie starsze pokolenie?
- Tego nie wiem, ale konsekwentnie powtarzam, że widać te zachwiane proporcje. W ostatnim czasie były one wręcz nienormalne. Mamy najstarszą reprezentację w Parlamencie Europejskim i bardzo niski wskaźnik czterdziestolatków w życiu publicznym. Teraz potrzeba tych młodych twarzy. W bardzo wielu miastach wygrali młodzi ludzie. Ten przełom na pewno nastąpi i to jest początek zmian na scenie partyjnej. Weszły trzy nowe partie, a nie wiadomo jak PiS poradzi sobie z rządzeniem. Kiedy Leszek Miller dochodził do władzy, mówiono, że to rząd na osiem, a może dwanaście lat. I po trzech latach się skończyło. W polityce dynamika zmian jest bardzo duża. Coś się dzieje. Za trzy lata możemy mieć do czynienia z zupełnie inną sceną polityczną. Może się okazać, że któraś z tych małych partii będzie miała dużą dynamikę. To są wszystko zagadki.
- Skoro wywołał Pan lewicę. Na sądeckiej liście dwudziestu jej kandydatów zebrało 7924 głosy, czyli mniej niż jedna kandydatka od Kukiza.
- Z lewicą były już kłopoty od kilku wyborów. To nie tak nagle się zawaliło. Lewica prawie nie miała przedstawicieli w sądeckiej części okręgu. Trochę jest to przegrana na własne życzenie. W Małopolsce są oni nieobecni. Przekornie uważałem, że lewica na Sądecczyźnie ma pewne szanse. Jednak jest grupa wyborców, którym pewne rzeczy nie odpowiadają i żaden polityk nie jest w stanie ich do siebie przekonać. Porównywałem też wyniki Partii Razem i SLD. Partia, która 10 lat temu rządziła Polską, miała prezydenta, struktury i pieniądze oraz partia młodych ludzi, którzy dopiero przebijają się w województwie. Ich wyniki są porównywalne. Następna lewica może być już zupełnie inna.
- Prawo i Sprawiedliwość osiem mandatów …
- I to jest jeden z najbardziej stojących w miejscu okręgów PiS-u, jeśli chodzi o kadrę. Jest tu wysoki poziom elekcji, a grupa kandydatów była bardziej jednolita pokoleniowo niż gdzie indziej. To jest bardzo mocny powrót PiS-u. Arkadiusz Mularczyk miał tu bardzo wysoki wynik, a jego partyjny kolega Zbigniew Ziobro wygrał z ogromną przewagą na Kielecczyźnie. Z listy dziesięciu najlepszych niejedynek piątka pochodziła z Solidarnej Polski.
- Co by Pan odpowiedział tym, którzy mówili, że Mularczyk nie dostanie mandatu, bo trzy lata temu zdradził PiS i dlatego nikt na niego nie zagłosuje?
- To było niemożliwe. Ludzie, którzy się znają na polityce wiedzą, że Mularczyk jest sprawnym parlamentarzystą w tym regionie. Jeśli bym tworzył ranking parlamentarzystów, to oprócz Piotra Naimskiego wymieniłbym właśnie Mularczyka, a dopiero na trzecim miejscu Andrzeja Czerwińskiego. To, że Mularczyk dostanie mandat było niemal pewne. Nie spodziewałem się jednak, aż tak wysokiego wyniku. Nie wiedziałem, że inni politycy Solidarnej Polski też tak dobrze wypadną. Jeżeli ktoś miał zostać ukarany, to nie byli to ani Ziobro, ani Mularczyk.
- A kto został ukarany w tych wyborach?
- Lewica najmocniej, bo ich nie ma w Sejmie w ogóle. I, mimo wszystko, jednak Platforma również. W wymiarze sądeckim to jest duży problem, że dostali jeden mandat. Nie wykorzystali atutu, jaki daje rządzenie. Coś tam pękło. Na liście nie było takich polityków, o których byśmy mówili, że zastąpią kiedyś Czerwińskiego.
- Ale sam Czerwiński zanotował bardzo przyzwoity wynik.
- Sytuacja, w której jedynka ma przyzwoity wynik, a reszta nie wchodzi, to jest kwestia słabej listy. Istotny jest układ Nowy Sącz – Nowy Targ, gdzie on tu jest numerem jeden, a potem długo, długo nikt. Nie ma takich postaci, o których by mówiono: „szkoda, że nie weszli, bo byli blisko”. Jeżeli w okręgu wyborczym jest osiem do jednego, to dla politycznej równowagi należałoby szukać kogoś, kto się będzie w stanie PiS-owi postawić. Nie wiem czy to będzie Platforma czy inna formacja, ale to jest kwestia równowagi terytorialnej.
- Stanisław Kogut ponad 111 tys. głosów i jeden z najlepszych wyników w Polsce. Nie stawił się na żadnej debacie, a na wyborczym plakacie tradycyjnie napisał: „Inni mówią, ja robię”. Nie trzeba nic mówić o kampanii?
- Porównując kampanię do meczu piłkarskiego można powiedzieć, że wynik 8-1 świadczy o tym, że jedna drużyna była silna, a ta druga słaba. Po prostu Kogut nie miał silnego kontrkandydata. Rzeczą zasadniczą jest przygotowanie na kolejne wybory kontrkandydata do Senatu. Kogoś, kto pokazałby, że to jest walka. Kogut wygrał, tak jak wygrał PiS. On miał słabych rywali, którymi się nie musiał przejmować.
Rozmawiał: Wojciech Molendowicz
Zobacz również:
Komentarze (1)